Zakup nowego samochodu to w obecnych czasach nie lada wyzwanie. Na niektóre modele trzeba oczekiwać nawet 10 miesięcy lub dłużej. Wszystko przez przestoje, brak odpowiednich części lub zerwane łańcuchy dostaw, wynikające najpierw z pandemii na którą nałożył się konflikt za naszą wschodnią granicą. Produkcyjnymi priorytetami, które najszybciej powinny trafić do klientów są modele sprzedające się najlepiej, reprezentujące segment B oraz tradycyjnie już popularne SUV-y.
Rok 2022 miał być lepszym od ubiegłego pod kątem możliwości zakupu nowego samochodu. Niestety wszystko wskazuje, że problemy jakie pojawiły się w trakcie pandemii nadal odciskają piętno na rynku. Brak półprzewodników nadal jest wyzwaniem dla koncernów motoryzacyjnych, które musiały ograniczyć produkcję pojazdów. Efekt? Oczekiwanie na nowy samochód ponad 8 miejscy stał się normą. Przykładem może być choćby Tesla, która w znamienitej większości konfiguracji zostanie dostarczona dopiero w lutym przyszłego roku. – Rok 2022 jest rokiem, o którym z nadzieją myśleliśmy, że będzie rokiem poprawy sytuacji. Niestety, w dalszym ciągu mają miejsce poważne braki w dostawach półprzewodników, co powoduje, że dostępność nowych samochodów wciąż pozostawia wiele do życzenia. Trudno wskazać, ile obecnie wynosi średni czas oczekiwania na samochód, bo ten jest uzależniony m.in. od zamówionego wyposażenia, silnika czy rodzaju napędu – powiedział Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego. – Nie wydaje się, że w ostatnich miesiącach średni okres oczekiwania wydłużył się, a w pewnych segmentach pojazdów faktycznie może on wynieść nawet kilka miesięcy – dodał.
Rynkowa karuzela
Sytuacja stała się na tyle poważna, że producenci pojazdów postanowili na nowo przemyśleć politykę sprzedaży oraz cenniki swoich pojazdów by ograniczyć liczbę zamówień wymagających ponadprzeciętną liczbę półprzewodników. Teraz to po stronie klienta jest decyzja czy zamawia auto ze słabszym wyposażeniem, ale odbierze je wcześniej lub bogatsze, ale będzie na nie oczekiwał dłużej.
Dobrym przykładem problemów związanych z zerwanymi łańcuchami dostaw jest Skoda. Model Enyaq, jedyny elektryczny samochód czeskiej marki na chwilę obecną dostępny jest tylko u dealerów, którzy mają go na placu. – Produkcja modelu ENYAQ iV została wstrzymana w marcu ze względu na przerwanie łańcucha dostaw. Cały czas czekamy na jej wznowienie i wyrażamy nadzieję, że nastąpi do niebawem. Jednym z celów SKODY jest dążenie do elektryfikacji, dlatego robimy co w naszej mocy, aby wznowić produkcję kluczowego dla nas modelu, jakim jest ENYAQ iV. Mimo tej sytuacji szeroki wybór modeli ENYAQ iV jest dostępny u dealerów SKODY i auta te są do odebrania praktycznie od ręki, w różnych specyfikacjach – powiedział Tomasz Pyzałka, Specjalista ds. Komunikacji Skoda Polska.
Z kolei Renault zmaga się z wydłużonym czasem oczekiwania. Nie dotyczy to jednak wszystkich modeli. – Jesteśmy w trakcie wprowadzania nowych modeli elektrycznych lub zmiany gamy istniejących, więc ten okres nie jest typowy i reprezentatywny, niemniej Nowe Renault Megane Elektryczne będą wydawane we wrześniu, ale lepiej zadeklarować październik. Renault Zoe przejdzie zmiany w wyposażeniu, aktualnie można zamawiać samochody do produkcji lipcowej z odbiorem w sierpniu. Dacia Spring – na zamówienia – okres oczekiwania 6-7 miesięcy. Otworzyliśmy zamówienia na zmodernizowanego Mastera elektrycznego – odbiór w październiku. Nowe Kangoo Elektryczne – zamówienia będą otwarte pod koniec maja, realizacja pod koniec roku – wypunktował Janusz Chodyła, Attache prasowy Renault Polska. W efekcie najdłużej oczekuje się na najtańszy model – Dacię Spring, jednak nadal nie jest to 8 miesięcy.
Ekspert rynkowy, który chciał pozostać anonimowy, podkreślił, że obecne cele produkcyjne w koncernach uzależnione są od popularności danych modeli. Oznacza to, że pierwszeństwo mają np. auta segmentu B lub popularne SUVy. Oczywiście dla producentów pojazdów istotne są też warianty elektryczne. Jest to efekt emisyjnych sankcji narzuconych przez Unię Europejską, które muszą spełnić na koniec roku. – Producenci starają się przede wszystkim produkować pojazdy z niską emisją dwutlenku węgla. W związku z tym istnieje duża szansa, że w dobie problemów z dostępnością półprzewodników takie pojazdy w większej ilości będą trafiały do salonów – prognozuje prezes PZPM.
Coraz wyższe ceny
Wraz z mniejszą dostępnością samochodów, na rynku pojawił się również problem zwiększających się cen zakupu samochodów. To kolejny cios w sektor motoryzacji, który został wywołany m.in. przez konflikt w Ukrainie, a co za tym idzie m.in. niestabilnymi cenami (wzrostami) metali szlachetnych oraz koniecznością po raz kolejny zmiany łańcucha dostaw komponentów. Przykładem może być cena niklu, który z początkiem marca kosztował ok. 100 tys. USD za tonę. Teraz jego cena ustabilizowała się na poziomie 33 442,50 USD za tonę. Warto przypomnieć, że rosyjski kombinat Norilsk Nickel odpowiada za ok. 14% światowych dostaw tego metalu.
Kolejnym surowcem, który zaczął drożeć jest pallad. Z początkiem marca był wyceniany na 3149 USD za uncję. Obecnie jest nieco tańszy i kosztuje 2423,50 USD za uncję. Dlaczego ceny tych surowców są tak ważne? Ponieważ branża motoryzacyjna odpowiada za ok. 75% światowego zapotrzebowania na ten metal. Jest on wykorzystywany m.in. do produkcji półprzewodników, niezbędnych w naszpikowanych elektroniką autach, ale także katalizatorów.
Patowy rok
W efekcie od ich cen zależą ceny pojazdów. Już teraz zauważalne są ich podwyżki, zarówno w przypadku wariantów spalinowych, jak też elektrycznych, czego przykładem może być choćby Ford Mustang Mach-E, który w topowej odmianie podrożał o 50 tys. zł, podobnie jak BMW i4 M50.
W efekcie na rynku mamy sytuację, że nowe samochody drożeją, a ich zakup jest utrudniony. Wydłużony czas oczekiwania w niektórych przypadkach może stanowić barierę dla przyszłych klientów, którzy po prostu nie chcą czekać rok na auto. Dla nich pocieszeniem może być fakt, że auta używane też drożeją, więc utrata wartości ich starego samochodu w okresie oczekiwania na nowe nie grozi. Sektor motoryzacyjny jest dziś niejako w zawieszeniu Rok 2022 w motoryzacji można jak na razie nazwać rokiem patowym. W jakiej kondycji będzie sektor (i w którym miejscu będą klienci) na koniec roku, tego nikt rozsądny nie jest w stanie dziś przewidzieć ze względu na zbyt wiele niewiadomych.
Maciej Gis