Elektromobilne podróże to temat, który nadal budzi wiele emocji. Choć mogłoby się wydawać, że opisywane przygody kierowców samochodów elektrycznych, które w wielu przypadkach możecie przeczytać na łamach elektromobilni.pl – powinny być wystarczającym argumentem, że już teraz wybranie się elektrykiem na północ, południe czy zachód Europy nie stanowi wyzwania, to wśród sceptyków nadal pojawiają się głosy, że nie jest to opcja dla nich „bo nie będą tracić godzin na ładowarkach”. Moje doświadczenia temu przeczą. Jednak po kolei.
Wybór wakacyjnej lokalizacji nigdy nie jest prosty. Jeszcze trudniejszy wybór dotyczy środka transportu. W dobie gęstej siatki połączeń samolotowych, jest to niewątpliwie szybsza opcja. Jednak są kierunki, które nadal są preferowane do jazdy samochodem. Do nich zaliczyć można Chorwację czy np. północne Włochy. W tym roku postanowiłem odwiedzić tą drugą lokalizację, a w przypadku transportu padło na… oczywiście samochód elektryczny.
Mówiąc o aucie od razu należy nadmienić, że wybór padł na BMW i4 eDrive35. Jest to wariant jeszcze mało popularny na naszym rynku, gdyż posiada najmniejszą oferowaną baterię o pojemności 68 kWh, tylny napęd i 286 KM mocy. Według danych producenta jego zasięg to 468 km (według procedury WLTP), jednak rzeczywistość mocno to weryfikuje, o czym za chwilę.
Sam pojazd ma wiele dobrych cech. Przede wszystkim jest liftbackiem dzięki czemu zapakowanie się do 470 litrowego bagażnika nie stanowi większego wyzwania. Dodatkowo brak nagłośnienia Harman Kardon sprawia, że pod podłogą nie ma subwoofera, co przekłada się na dodatkowe kilka litrów schowka. Dla potrzebujących jeszcze więcej przestrzeni można z rynku niemieckiego zakupić frunka zwiększającego przestrzeń o kolejne 23 litry.
Przebieg trasy
Jak już wiemy nieco o samochodzie to kolejną ważną kwestią był przy tej podróży wybór trasy. Do tego celu wykorzystałem trzy aplikacje. Pierwsza to ABRP (o aplikacjach piszemy w tym wydaniu Magazynu Weekendowego). Dzięki niej w łatwy sposób byłem w stanie określić, jak powinienem jechać, aby skorzystać z ładowarek działających w roamingu Shell Recharge. Ponadto w ramach sprawdzania m.in. dostępności skorzystałem z aplikacji Shell Recharge, a następnie dedykowanej aplikacji BMW, aby w łatwy sposób przesłać położenie ładowarki do nawigacji samochodu. W tym miejscu warto podkreślić, że obecnie korzystałbym tylko z aplikacji Shell Recharge oraz BMW. Dlaczego? Wynika to z faktu, że Shell rozbudował możliwości swojej aplikacji o routeplannera, który działa naprawdę dobrze.
Trasa z uwzględnieniem wszystkich współrzędnych w których musiałem się pojawić przebiegała z Warszawy przez Zakopane, Bratysławę, Graz, Udine, aby docelowo dotrzeć do Biblione. Cały dystans wynósł niemal 1,5 tys. km.
No to w drogę
Pierwsze 400 km nie stanowiły wyzwania. Ładowanie zostało zaplanowane po ok. 250 km. Jest to jedyna – jak na razie – słuszna lokalizacja na trasie do Krakowa. PowerDot o mocy 114 kW stanowi ratunek dla osób, które swoimi samochodami elektrycznymi nie dojadą na jednym ładowaniu do Krakowa, a jak zapewne można się domyślić znalezienie wolnej ładowarki w stolicy Małopolski bywa dość trudne. Postój na ładowarce trwał dokładnie 29 minut. Wystarczyło to na podładowanie baterii z 18 do 72%, co wystarczyło, aby pokonać drogę do podnóża polskich gór. W efekcie na miejsce dotarłem z 20% baterii i zasięgiem ok. 70 km. Cała trasa zajęła 4 godziny i 30 minut.
Drugi odcinek z polskich gór do Bratysławy był teoretycznie większym wyzwaniem. Po nocnym ładowaniu przy wykorzystaniu ładowarki siłowej Habu od GreenCell z mocą 11 kW, do stolicy Słowacji wyruszyłem z pełnym akumulatorem. Większość trasy pokonałem drogami ekspresowymi z dozwolonymi prędkościami. W tym miejscu trzeba dodać, że Słowacja nie ma jeszcze pełnej siatki drogowej prowadzącej z północy na południe kraju. Dlatego szereg fragmentów trzeba było pokonać w korkach, drogami lokalnymi i przez miasta. W tym miejscu warto dodać, że dystans 392 km pokonałem bez konieczności ładowania. Pod hub ładowania zlokalizowany w centrum Bratysławy dotarłem z 5% baterii i zasięgiem 19 km. Na stacji ZSE Drive ładowaliśmy się z 5% 90% co zajęło około 55 min. Warto nadmienić, że hub ładowania składający się z 6 szybkich ładowarek i kolejnych 6 wolnych AC, znajduje się na -2 parkingu centrum handlowego. Wjazd jest od głównej ulicy (zjazd pomiędzy jezdniami).
Ruszyliśmy dalej! Tym razem przerwa nie była planowana, jednak konieczność tak zwanej przerwy technicznej spowodowała, że miałem 15 minutowy postój na Ionity w Kaiserwald (Austria), podładowując auto z 54 do 80%. Jest tam 6 punktów ładowania, każdy o mocy 350 kW. Jednak już w tym momencie jest przygotowane miejsce na kolejnych 5 punktów ładowania. Warto też dodać – co rzadko się zdarza – że obok jest restauracja, która od 4.30 do 23 (niezależnie od godzin otwarcia) ma otwartą toaletę oraz automaty z przekąskami.
Ostatni postój miał miejsce na stacji @Shell Recharge Shell na Kärntner Str. 17 w Austrii. Są tam dwie ładowarki – 4 punkty ładowania o mocy 360 kW. Dzięki tak dużej mocy czas ładowania wyniósł 15 minut, co wystarczyło na podładowanie się na kolejne 190 km, które mieliśmy do pokonania!
Tak dojechaliśmy do Bibione we Włoszech. W hotelu Lino delle Fate Eco Village Resort – świetnej lokalizacji dla rodzin z dziećmi – było 6 punktów ładowania co pozwoliło podładować auto na kolejne, lokalne podróże.
Koszty nie zaskoczyły
Podróż po Europie odbyłem z kartą Shell Recharge. Dzięki dobrze działającej aplikacji w szybki sposób mogłem podsumować wydatki związane z tą podróżą. W efekcie z Warszawy do Bibione pokonałem na 5 ładowań, z czego przy nieco lepszym planowaniu można było jednego uniknąć. Koszt podróży wyniósł 568 zł. Auto z kolei okazało się dobrym kompanem w długą trasę. Średnie zużycie energii przy prędkościach ok. 130 km/h z całej trasy to 17-18 kWh/100 km. Według mnie, to całkiem przyzwoity wynik.
Ogólna refleksja
Dla wielu wizja podróżowania elektrykiem po Europie to karkołomne wyzwanie. Szczególnie dla tych, którzy nigdy na taką wyprawę się nie zdecydowali, czyli teoretyków. Doświadczenia zebrane podczas jazdy do Włoch pokazały, że nic bardziej mylnego. Czas jazdy wydłużył się łącznie o około 1 godzinę i 45 minut. Jak dla mniej jest to akceptowalny wynik, zwłaszcza że w tym czasie miałem możliwość odpocząć, zjeść w normalnych warunkach. Ciekawe, gdzie zawiezie mnie kolejna elektromobilna wyprawa … stay tuned.
Autor: Maciej Gis