ICE kontra BEV

Nieoczekiwana zmiana miejsc, czyli spalinowa trauma

Jazda "spalinówką" po doświadczeniach z "elektrykiem", jest ciekawym przeżyciem. Dziękujemy Autorce, że zechciała podzielić się z nami i Czytelnikami swoimi przemyśleniami i wrażeniami
Źródło zdjęcia: Renata Ratajczak

Czy znacie kogoś, kto zmienił auto elektryczne na spalinowe? Ja też nie. To znaczy – bardzo chciałabym tak powiedzieć, ale życie lubi bywać przewrotne. Po ponad roku użytkowania Tesli Y w roli jedynego samochodu w gospodarstwie domowym, dostałam auto służbowe. Spalinowe, a jakże. Pancerny kombiak, półtora litra pojemności silnika benzynowego, turbina, 150 wściekłych koni mechanicznych do dyspozycji i spokojnie mogłam zmienić markę osobistą z „baby w SUV-ie” na „babę w służbowej Skodzie”.

Piszę ten tekst z ponad półrocznej perspektywy jazdy spaliną po jeździe elektrykiem i – co ważne – te pół roku przypadło na jesień i zimę. Ale zacznijmy od początku…

Podobno z jazdą manualem (przed Teslą przez 5 lat jeździłam spalinami tylko w automatach) jest jak z jazdą na rowerze – tego się nie zapomina. I to prawda – nie zapomina się, chociaż ja chyba wolałabym zapomnieć.

Gra na fortepianie

Dzień odbioru. Wsiadam do auta. Wciskam sprzęgło. Wciskam przycisk rozrusznika. Wrzucam bieg. Puszczam sprzęgło. Naciskam gaz. I powoli się wytaczam. A potem to już prawie jak gra na fortepianie – sprzęgło, gaz, hamulec, sprzęgło, bieg, gaz, sprzęgło, bieg, hamulec – i tak 40 minut… No głowa mi wybuchła. W normalnym aucie jest tak, że wsiadasz, dźwignia na D, gaz i jedzie, puszczasz gaz i hamuje – po co sobie komplikować życie?

Ale dobra – darowanemu koniowi, i tak dalej, więc bez narzekania, z wdzięcznością, użytkowałam dzielnie.

Jedzie, nie jedzie?

Pierwszy szok przyszedł tuż po wyjechaniu z firmowego garażu. Ten samochód NIE JEDZIE!!! No nie jedzie. Włączanie do ruchu, czy wyjeżdżanie z podporządkowanej to jakaś masakra – najważniejszym elementem jest poczekanie na odpowiednio duży odstęp między jadącymi samochodami. A jak już się uda, to następuje czekanie, aż silnik wejdzie na obroty. Potem znowu gra na fortepianie, bo zmieniamy biegi i znowu czekanie.

Oprócz tego, że to auto NIE JEDZIE, to też NIE HAMUJE. No puszczam gaz i nic – jedzie dalej. Żadnego hamowania, żadnej rekuperacji, żadnego cofania benzyny do baku. Ono potrzebuje wciskania hamulca… No i o dynamicznej jeździe można zapomnieć. Rozbujanie tego wynalazku do takiej prędkości, żeby wyprzedził pojazd na pasie obok, trwa wieczność.  

W ogóle samochody spalinowe z manualną skrzynią biegów potrzebują mojej lewej nogi i prawej ręki – kończyn całkowicie zbędnych do prowadzenia samochodu elektrycznego. Zastosowanie automatycznej skrzyni biegów trochę ratuje tutaj sytuację, ale nie na tyle, żeby móc używać tylko jednego pedału – prawa stopa i tak musi skakać między gazem a hamulcem. Po co? Skoro już wiemy, że można prościej?

Spalinowa turbodziura

I po chwili nastąpiło kolejne moje odkrycie, które w drugą stronę – przy przesiadce ze spaliny do elektryka – nie było tak zauważalne. Turbodziura. Jak się całe życie jeździ z nieuświadomioną turbodziurą, to jeszcze jakoś człowiek jest w stanie to zaakceptować. Ale jak już się zasmakuje napędu, w którym turbodziura nie pojawia się wcale, to powrót do starego i niby znanego, odsłania szerszą perspektywę. No i po raz drugi mi głowa wybuchła – a ja jeszcze do domu z garażu firmowego pierwszego przejazdu nie zrobiłam… Dobrze, że fura była zatankowana, to na zderzenie ze stacjami benzynowymi mogłam się jeszcze mentalnie przygotować.

Hałas nie jest fajny

Kolejny cios – to hałas. No naprawdę mnie to tłuczenie silnika wkurzało (nie, Skoda nie była zepsuta :P) – człowiek chce się wyluzować, nastroić pozytywnie, posłuchać przyjemnej muzyczki albo jakiegoś podcastu – no i słucha, w cyklicznym akompaniamencie zawodzenia silnika. Nie, ten dźwięk nie jest fajny.

Dojechałam do domu. Szczęśliwie. Silnik mi nie zgasł ani razu, mam sukces. Chcę zaparkować. I mogę tylko przodem. No tak to niestety u mnie wygląda, że miejsca postojowe są przy samej ścianie budynku. A ta ściana ma okna. Nie będę ani brudzić ściany spalinami, ani wpuszczać tych spalin przez okna sobie i sąsiadom (w tym przypadku akurat bardziej sąsiadom) do mieszkań. No i nara – koniec wygodnego wjeżdżania tyłem na miejsca postojowe, bo wydech :/ Może to drobiazg, ale z mojej perspektywy jednak czuję się ograniczona.

Mityczny czas tankowania

To mityczne dwuminutowe tankowanie to w ogóle jest jakaś gruba ściema. Ja już nawet nie zliczę, ile razy kiblowałam na tych stacjach w kolejkach, najpierw do dystrybutora, potem do kasy. I jeszcze trzeba o tym pamiętać. I taką trasą jechać, żeby mieć stację po drodze. Jak akurat na tej drodze były korki, to stałam w tych korkach, bo przecież muszę zatankować. I co z tego, że włożenie pistoletu, przesunięcie blokady i wyjęcie pistoletu trwają kilka minut?

Najpierw odstoję w korku, potem odstoję w kolejce do dystrybutora, potem odstoję w kolejce do kasy. Ewentualnie mogę oszukiwać system i wyjeżdżać z domu specjalnie na stacje bardzo wcześnie rano albo bardzo późno wieczorem – to czas na stacji mi się skraca, ale dochodzi zabawa w dojazd na stację i powrót do domu. I to ma być ta wolność i niezależność od infrastruktury?

Mój rekord czasu tankowania wyniósł 40 minut – dokładnie tyle czasu w sumie zajęło mi poczekanie na wolny dystrybutor, zatankowanie i zapłacenie. 40 minut to też dokładnie tyle, ile zajmuje mi przejazd z biura do domu. Czyli „dwuminutowe” tankowanie wydłużyło mi powrót do domu do jednej godziny i dwudziestu minut. Jak wysiadłam na tej stacji pod dystrybutorem, jeden z klientów zapytał kogoś z obsługi, co tu się dzisiaj dzieje – na co pan odpowiedział: „no piątek”.

Jedno wpięcie  

Zdarzyło mi się też kilka razy wrócić późno do domu, jedyne na co miałam siłę i ochotę to pójść spać, aż tu nagle… cyk, rezerwa. Szybka analiza – gdzie ja jutro będę jeździć, od której, jak daleko, czy paliwa mi wystarczy, jak bardzo wcześnie musiałabym wstać, żeby ogarnąć stację benzynową i algorytm zwraca odpowiedź: jedziesz jeszcze zatankować. Ja nie mam pytań, naprawdę.

W normalnym aucie w takiej sytuacji wpinam wtyczkę do gniazda i idę spać. Rano wstaję, wyjmuję wtyczkę i mogę jeździć. Cała operacja zajmuje może po 15 sekund wieczorem i rano. Ale nie – spalinowe to trzeba tankować, na specjalnych stacjach, nie można sobie takiej stacji na ścianie chałupy powiesić, tylko co by się nie działo, trzeba zasuwać tam, gdzie to tankowanie ktoś mi umożliwi. I nie wyrobię się w 30 sekund.

Gdzie jest skrobaczka?

Zima z autem spalinowym to jest masakra ponad masakry. Nie mam garażu, jedynie podjazd przed budynkiem – na tym samym zresztą stoi Tesla i z takimi samymi warunkami musi się mierzyć. Taki spalinowy to trzeba skrobać. Jak jest mróz, osadza się lód na szybach itp., to trzeba wstać wcześniej, ciepło się ubrać, wziąć skrobaczkę i skrobać. Najlepiej przy zapalonym silniku i jeszcze przyjemnie się przy tej czynności inhalować. Szyby zamarzają i nie da się ich otworzyć, dopóki się lodu nie zeskrobie. A nie mogę przecież nie móc ich otwierać, bo czasem trzeba jakiś bilet parkingowy wziąć, kartę odbić czy coś – no musi to działać. I śnieg trzeba zmiatać. Nawet jak to jest warstewka cieniutka, to trzeba latać dookoła z miotełką.

No i przyszła taka zima a wraz z zimą mrozy, takie po 10-15 stopni czasami i ja wstawałam wcześniej, wychodziłam wcześniej, w tym płaszczu, czapce, szaliku, rękawiczkach i zmiatałam, skrobałam i tak za każdym razem te kilka minut życia o poranku mi ta Skoda zabierała.

I jak mi tak zabierała te moje minuty, to patrzyłam tylko ze smutkiem i lekką zazdrością na Teslę – jak mąż sobie odpalił zdalnie pompę ciepła, ustawił tryb odszraniania, roztopione krople spływały z dachu na ziemię a on tymczasem popijał kawkę w domu i zanim ja skończyłam skrobać te szyby, to wskakiwał w samej marynarce do auta, w którym była już temperatura 22 stopnie C, i odjeżdżał.

No a ja te szyby cały czas… a jak już te szyby ogarnęłam, to wsiadałam – w płaszczu, czapce, szaliku, rękawiczkach – i jazda. Po dziesięciu kilometrach nagrzało się na tyle, że mogłam zdjąć czapkę i rękawiczki. Po dwudziestu szalik i rozpiąć płaszcz. A po chwili już parkowałam w biurze. Jak ja nienawidzę prowadzić w rękawiczkach… ale to nie rękawiczki były najgorsze tej zimy.

„Stoję, jak ten głupek”

Tej zimy Skoda zawiodła na całej linii. Ja rozumiem, że mróz, trudne warunki i tak dalej, ale muszą być jakieś granice. To był zwyczajny dzień, niczym się nie wyróżniał. No może poza tym, że był mróz i paliwo w Octavii się kończyło. Nie przeczuwając niczego złego, pojechałam na stację benzynową. Zatrzymuję się pod dystrybutorem, wysiadam, podchodzę do wlewu paliwa, jak zawsze packam klapkę od wlewu, żeby się otworzyła a ona… nic. Zamarzła. Kaplica. No i stoję jak ten głupek pod tym dystrybutorem, packam tę klapkę, raz, drugi, dziesiąty a ona nic. Nie no, masakra, i co ja mam teraz zrobić?

Klapka zamarznięta, w baku opary. Serio, tego się nie spodziewałam. Już mam normalnie wizję końca świata, ale myślę sobie – nie no, nie może tak być, albo ona albo ja. Moja ulubiona metoda „kropla drąży skałę” w końcu przyniosła oczekiwany efekt – po kilku minutach walenia w klapkę w końcu odpuściła. Ale liczy się fakt – Tesla nie zawiodła nigdy. Nigdy nic jej nie zamarzło. A może i zamarzło, ale ja o tym nie wiem, bo zdalne grzanie zdążyło sprawić, że odmarzło.

Służbowa zaleta

Jak to mówią – nawet do najgorszych rzeczy można się przyzwyczaić, tak i ja z czasem przyzwyczajałam się do „mojej” Skodzinki. Ale przyznaję – jeździłam nią wyłącznie wtedy, kiedy musiałam – czyli wtedy, kiedy akurat nie mogłam pojechać Teslą.

Opisując moją przygodę z jazdą autem spalinowym po rozsmakowaniu się w jeździe normalnym autem na prąd, w tym konkretnym przypadku muszę jednak uczciwie wspomnieć o absolutnie krytycznej zalecie Octavii względem Modelu Y – Skoda jest SŁUŻBOWA!

A czy istnieje na świecie lepsze auto od auta służbowego?

Otóż tak – SŁUŻBOWE AUTO ELEKTRYCZNE!

Hilti Polska – robisz to dobrze! Kilka tygodni temu w miejsce Octavii, którą już dobrze poznaliście w tym tekście, dostałam do użytkowania jeden z pierwszych flotowych egzemplarzy z napędem elektrycznym – VW ID4.

Nieoczekiwana zmiana miejsc, czyli spalinowa trauma - Zdjecie 9.07.2025 21 58 44

I wreszcie – wszystko tu działa, jak należy: działa one pedal driving, nie ma turbodziury, rekuperuje, jest cichy, nie smrodzi, ładuje się z firmowego wallboxa i zawsze, ale to zawsze zanim do niego wsiądę, będzie miał taką temperaturę wnętrza, jaką mu zdalnie ustawię. Hilti Polska w końcu wyposaży pracowników w normalne auta! I nie – to nie jest etap testów – to się dzieje tu i teraz 🙂

Renata Ratajczak

Fot. Autorka

Tekst opublikowany w oryginale. Nadtytuł, tytuł i śródtytuły od redakcji

KNM 2025: Katowice tegoroczną stolicą elektromobilności. Nowości, trendy, wyzwania. Przyszłość jest bezemisyjna – zobacz! 

REKLAMA