Dolary
Jak donosi serwis Cars na Instagramie, wersje ID.3 Pro i Pro S wyjeżdżają z fabryki z silnikiem o mocy 228 KM. Problem w tym, że kierowca dostaje do dyspozycji jedynie 201 KM i 265 Nm momentu obrotowego – pełnię potencjału odblokuje dopiero, jeśli dopłaci. Volkswagen oferuje tu kilka ścieżek, tj. około 22 dolary miesięcznie, 223 dolary za rok lub jednorazowo 877 dolarów za „dożywotnie” uaktywnienie dodatkowych 27 KM i 34 Nm. Co istotne, pakiet przypisany jest do samochodu, a nie do właściciela, więc zyskują na tym także kolejni nabywcy auta z drugiej ręki.

Według producenta taki upgrade nie ma wpływu na zasięg, a jedynie zapewnia „bardziej sportowe wrażenia z jazdy”. Na papierze wygląda to uczciwie, ale krytycy wskazują na pewien paradoks. Samochód w materiałach reklamowych prezentowany jest z pełną mocą, co oznacza, że kierowca płaci wyższe składki ubezpieczeniowe bazując na osiągach, do których w praktyce… może nie mieć dostępu bez dodatkowej opłaty.
Eksperci
Także portal Road & Track zauważa, że szczególnie problematyczna jest sytuacja modelu ID.3 Pure, reklamowanego w Wielkiej Brytanii z mocą 168 KM. Dopiero w dopisku drobnym drukiem pojawia się informacja, że standardowo auto oferuje 148 KM, a wyższe osiągi to opcja płatna.
Klient ma do wyboru miesięczny abonament, roczną subskrypcję lub zakup „na zawsze”. Ceny – według brytyjskich mediów – wynoszą równowartość 22,50 dolara miesięcznie, 225 dolarów rocznie lub 878 dolarów jednorazowo, czyli tak jak podaje Cars.

Na tym tle wielu komentatorów mówi o nowym trendzie w motoryzacji. The Autopian przypomina, że do tej pory różnice w osiągach były uzasadnione odmienną konstrukcją silnika czy podzespołów (w przypadku silników konwencjonalnych – przyp. red.). Teraz wszystkie auta mają to samo, a o mocy decyduje wyłącznie kalibracja oprogramowania.
Zdaniem producenta
Volkswagen broni się, porównując ten model sprzedaży do tradycyjnych różnic w wersjach wyposażenia. Firma argumentuje, że to elastyczność dla klienta – można „wynająć” moc na miesiąc lub zdecydować się na trwały pakiet. Nie przekonuje to jednak wszystkich. W mediach społecznościowych nie brakuje komentarzy, że to początek niebezpiecznego trendu, w którym producenci będą sprzedawać samochody jak aplikacje – z mikropłatnościami za każdą dodatkową funkcję.
Nie ma co ukrywać, że dla marki z Wolfsburga to test – czy kierowcy zaakceptują subskrypcję za konie mechaniczne tak samo, jak przyzwyczaili się już do płatnych aktualizacji map czy systemów infotainment. Jednak wrażenie, że za pełnię możliwości własnego samochodu trzeba… dopłacać co miesiąc, wielu kierowców może odwieść od zakupu. A ID.3, który miał być elektrycznym następcą Golfa, wchodzi na rynek z łatką jednego z najbardziej kontrowersyjnych modeli ostatnich lat.
OW

