Rynek: Połowa to „elektryki”
Jeszcze kilka lat temu świat z podziwem obserwował, jak chińscy producenci aut elektrycznych gonią zachodnich gigantów. Dziś to oni wyznaczają tempo transformacji, produkując więcej pojazdów elektrycznych niż jakikolwiek inny kraj i wypierając benzynowe silniki z rynku w tempie, którego nie zna żadna inna gospodarka. Dość powiedzieć, że tylko w ostatnich pięciu miesiącach ponad połowa sprzedanych w Państwie Środka samochodów to pojazdy elektryczne lub hybrydowe plug-in.
Za tą dynamiką kryje się jednak ciemniejsza strona sukcesu. Blisko 50 producentów walczy o klienta coraz bardziej desperacko, obniżając ceny i pogrążając się w finansowych tarapatach. W efekcie wielu z nich ledwo wiąże koniec z końcem, odkładając płatności dla dostawców i ratując się kredytami z banków państwowych. Powstaje klasyczny problem nadprodukcji – fabryki mnożą się szybciej, niż rynek jest w stanie wchłonąć kolejne auta – pisze The New York Times (NYT).
„Inwolucja”
To właśnie ta spirala wymusiła reakcję najwyższych władz w Pekinie. Sam Xi Jinping podczas posiedzenia Biura Politycznego pod koniec lipca przestrzegał przed „inwolucją” – wyniszczającą rywalizacją w branży. Rząd nakazał producentom skrócenie terminów płatności wobec dostawców, ale skutki tych działań są jak dotąd mizerne.
Nawet potęga pokroju BYD – największego producenta pojazdów elektrycznych na świecie – odczuwa skutki tej wojny cenowej. Wiosną firma zanotowała spadek zysków o jedną trzecią w porównaniu z rokiem ubiegłym – pisała o tym wczoraj agencja Reuters.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że cztery państwowe koncerny – FAW, Dongfeng, Changan i GAC – wciąż mocno inwestują w tradycyjne silniki spalinowe, a ich elektryczna oferta pozostaje w tyle za prywatnymi konkurentami. Zamknięcie nierentownych fabryk oznaczałoby masowe zwolnienia, a na to Pekin nie może sobie pozwolić – zwraca uwagę amerykański dziennik.
Przegrzanie
Mimo obaw rządu i sygnałów ostrzegawczych, inwestycje w sektor rosną. W pierwszych siedmiu miesiącach tego roku nakłady na nowe fabryki i linie produkcyjne wzrosły o blisko 22 proc. To czwarty rok z rzędu dynamicznego rozwoju, który grozi przegrzaniem rynku. Skutek? Nadmiar aut zalegających na placach dealerskich i eksport, który stał się koniecznością. Dziś co piąty samochód z chińskich fabryk trafia za granicę, wywołując narastające napięcia handlowe i falę ceł ochronnych w Europie i USA.

Paradoksalnie, to właśnie bezlitosna rywalizacja napędza innowacje, które zadziwiają świat. BYD oferuje SUV-a z dronem startującym z dachu auta, sportowe modele potrafiące „tańczyć” na hydraulicznych podnośnikach (np. Yangwang U9 – red.), a Geely proponuje luksusowe minivany z fotelami zamieniającymi się w hamaki. Na tym tle Tesla – pionier elektromobilności, także w Chinach – wydaje się tracić oddech. Jej modele starzeją się, sprzedaż spada, a ostatnie cięcia cen pokazują, że amerykański gigant nie nadąża za tempem chińskich rywali.
Dziesięć raz więcej
Na sukces chińskiej rewolucji składa się jednak nie tylko technologia i dostęp do państwowego kapitału, lecz także ogromna rzesza młodych inżynierów. Co roku tamtejsze uczelnie wypuszczają ich dziesięć razy więcej niż w Stanach Zjednoczonych. BYD zatrudnia aż 120 tys. specjalistów – tyle, ile wynosi cała globalna załoga Tesli. Przy niskich kosztach pracy i tanim zapleczu mieszkaniowym, chińscy producenci mają przewagę trudną do dogonienia – zauważają eksperci.

Dlatego historia chińskiej elektromobilności to zatem opowieść o wielkim sukcesie i równie wielkich ryzykach. Nie można też zapominać, że Państwo Środka w kilka lat stworzyło branżę, która zmienia globalny układ sił w motoryzacji. Ale jeśli wojna cenowa i nadprodukcja wymkną się spod kontroli, to nawet najbardziej innowacyjne drony na dachach super nowoczesnych samochodów nie uratują przemysłu przed twardym lądowaniem.
OW

