Inspiracja
Na decyzję o kolejnej podróży złożyło się kilka czynników, które musiały wystąpić razem, żeby mogło się to udać. Jeszcze na jesieni ubiegłego roku dostaliśmy zaproszenie od znajomego, który mieszka w Bułgarii – bardzo był ciekawy naszych wrażeń po odbiorze Tesli i spontanicznie zaproponował, abyśmy do niego przyjechali. Od razu odrzuciliśmy ten pomysł – 1800 km samochodem? Nigdy w życiu. Nam wystarczało cierpliwości na maksymalnie 500 km w trasie. Dłuższe dystanse pokonujemy samolotem.
Optykę zmieniła nam przejażdżka do Hiszpanii – tysiąc, dwa tysiące, czy siedem tysięcy kilometrów – przestało to czynić istotną różnicę. Przekonaliśmy się już, że jest to wykonalne i nie tak męczące, jak sobie wyobrażaliśmy. I jeszcze w drodze powrotnej z Hiszpanii zaczęliśmy poważnie myśleć o propozycji Roberta.
Planowanie
Przejazd do Płowdiw i z powrotem, dla samego pokonania tego dystansu, wydał nam się jednak nieco bezsensowny. Dlatego usiadłam z mapą przed oczami i dobrze zastanowiłam się, dokąd ja właściwie chciałabym pojechać, co zobaczyć, jakich kuchni regionalnych spróbować. Zarys wycieczki powstał w jeden wieczór, później wymagał delikatnych modyfikacji, bo np. musieliśmy przesunąć termin wyjazdu o kilka dni i to spowodowało, że jeden z planowanych punktów nie był dostępny w danym czasie, itp. Ostateczny kształt wyglądał tak:
- Wyjazd -> Bratysława – nocleg
- Bratysława -> Budapeszt – 2 noclegi
- Budapeszt -> Belgrad – 2 noclegi
- Belgrad -> Sofia – 2 noclegi
- Sofia -> Płowdiw – 2 noclegi
- Płowdiw -> Bukareszt – 2 noclegi
- Bukareszt -> Bucegi Natural Park -> Bran -> Pitesti – nocleg
- Pitesti -> jezioro Vidraru -> powrót do domu uwzględniający nocleg w dogodnym miejscu po drodze
Przygotowanie
Podeszliśmy do tego na dużo większym luzie niż do przejazdu do Hiszpanii. Nastawiliśmy się raczej na to, że ładowarki są dostępne, w 3 minuty sprawdziliśmy pokrycie szybkimi ładowarkami w ramach abonamentu EnelXWay (dawny JuicePass) oraz superchargerami. Od razu zidentyfikowaliśmy Bułgarię, jako region wymagający dodatkowego rozpoznania – tylko dwa superchargery i żadnej ładowarki w ramach ExelXWay – to mogło nie wystarczyć na przejazd Płowdiw – Bukareszt w tempie autostradowym. A z autostrad korzystamy przecież, na ile tylko nam limity prędkości pozwalają 😉. Z pomocą przyszedł A Better Route Planner, który od razu wskazał lokalną bułgarską sieć szybkich ładowarek – Fines. Kilka minut poświęcone na instalację aplikacji i podpięcie karty rozwiązało ten problem.
Trochę pod wpływem porad bardziej doświadczonych w podróżowaniu po Europie środkowo-wschodniej kierowców innych aut elektrycznych, zabraliśmy ze sobą trójfazową ładowarkę mobilną – gdyby miało się zdarzyć jakieś nieszczęście, wszystkie ładowarki po drodze byłyby popsute, moglibyśmy się zawsze naładować z dowolnego gniazdka (uwaga spoiler: nigdy się nie przydała, nawet jej nie wyjęliśmy z auta). Na wypadek złapania gumy wzięliśmy zestaw naprawczy do opon i kompresor. Żeby od razu po przekroczeniu granicy węgiersko-serbskiej mieć Internet mobilny w telefonach zainstalowaliśmy aplikację Airalo i kupiliśmy e-simy lokalnej sieci komórkowej.
Zgłosiliśmy samochód do organizacji zarządzającej autostradami w Czechach, żeby nie musieć kupować winiety (samochody elektryczne są zwolnione z opłat na czeskich autostradach pod warunkiem ich wcześniejszego zgłoszenia) i namierzyliśmy organizacje, w których możliwy był internetowy zakup winiet na autostrady w pozostałych krajach – dla Słowacji i Węgier było to możliwe poprzez aplikację AutoPay, w przypadku Bułgarii i Rumunii są odpowiednie strony internetowe, za pośrednictwem których można szybko i wygodnie nabyć e-winiety na wybrany okres. I upewniliśmy się, że w Serbii płatności za przejazd autostradami realizowane są na bramkach. Do tego wykupiliśmy ubezpieczenie podróżne na wybrane kraje, spakowaliśmy paszporty, dowody osobiste, prawa jazdy, dokumenty samochodu wraz z polisą i ruszyliśmy w drogę. Zarezerwowaliśmy tylko kilka pierwszych noclegów na trasie, żeby w każdym momencie pozwolić sobie na zmianę planów. Kryteria wyboru hoteli mieliśmy dwa – lokalizacja w centrum miast, które odwiedzaliśmy i dysponujące parkingiem – niekoniecznie bezpłatnym.
Realizacja
Na początku szło gładko i zgodnie z planem. Do Bratysławy mieliśmy niecałe 700 km, które przejechaliśmy w 8,5 h z kilkoma przerwami higienicznymi oraz na jedzenie i ładowanie. Do hotelu dojechaliśmy bez żadnych kłopotów, miejsca parkingowe były stosunkowo duże i wygodne. Pomiędzy hotelem a ścisłym centrum znajdowały się ładowarki GreenWay – chyba po raz pierwszy i ostatni świadomie wybraliśmy ładowarkę prądu przemiennego (AC, 22kW) – samochód ładował się kilka godzin, zaparkowany bezpłatnie w dobrej, bezpiecznej lokalizacji w centrum, a my mogliśmy bez pośpiechu spędzić całe przedpołudnie na zwiedzaniu.
Przejazd do Budapesztu to tylko 2 h a dystans nieco ponad 200 km. Hotel dysponował bardzo wygodnym garażem podziemnym, wyposażonym w ładowarki prądu przemiennego (12 stanowisk), z których jednak nie skorzystaliśmy, bo… nie chcieliśmy płacić stawki 2,5 razy wyższej za 1 kWh niż w abonamencie EnelXWay. Zwłaszcza, że całkiem niedaleko i na trasie naszej wycieczki znajdowały się 4 stanowiska Ionity z mocą 350 kW – z tych skorzystaliśmy.
Budapeszt był mało przyjazny zarówno jak do niego wjeżdżaliśmy jak i wyjeżdżaliśmy, ze względu na wizytę papieża dokładnie w tych samych dniach (nie zrobiłam tego specjalnie, przysięgam :D), bardzo dynamicznie zamykano i otwierano ulice, było sporo zamieszania, duże tłumy, spory ruch, korki i wszelkie tego typu niedogodności. Nie przeszkodziło nam to jednak wcale w eksplorowaniu miasta – byliśmy w każdym z miejsc, które chcieliśmy odwiedzić.
Przejazd do Serbii przyniósł trochę niespodzianek – ale nie tylko negatywnych, były też bardzo miłe zaskoczenia. Najpierw kolejka do kontroli granicznej – odstaliśmy chyba z półtorej godziny. Przejechaliśmy przez granicę i się zaczęło – e-simy nie chciały złapać sieci, Internet w samochodzie – tak samo. Na szczęście wprowadzony w nawigację Tesli cel podróży zachował się w trybie offline i przynajmniej wiedzieliśmy, jak tam dojechać – a była to stacja benzynowa z ładowarką (z ładowaniem nie było żadnego problemu – podjechaliśmy, włożyliśmy wtyczkę i poszło) i co najważniejsze – z wifi!
Okazało się, że jednak nie odrobiliśmy do końca pracy domowej. Każda Tesla ma wbudowaną kartę sim, obsługiwaną przez operatora, z którym Tesla zawarła stosowną umowę. Dzięki tej karcie możliwe jest korzystanie z usług Standard Connectivity (nawigacja, superchargery, szacowanie zasięgu, planowanie trasy oraz zdalne sterowanie autem z aplikacji) oraz Premium Connectivity (natężenie ruchu, Spotify, YouTube, Netflix, itp.). O ile niedziałania Premium Connectivity mogliśmy się spodziewać i bez niego przeżyć, o tyle brak umowy pomiędzy operatorem karty sim naszej Tesli a lokalnym operatorem serbskim odciął nas od takich funkcjonalności jak planowanie trasy, szacowanie zużycia i zasięgu u celu, czy zdalne zarządzanie samochodem – włączanie lub wyłączanie wartownika, schładzanie lub ogrzewanie auta na określoną godzinę przed wejściem do niego, zdalna kontrola procesu ładowania baterii. Połączenie pomiędzy samochodem a aplikacją było możliwe wyłącznie przez bluetooth, czyli w bardzo ograniczonej odległości. Żeby się tego dowiedzieć, potrzebne było to wifi na stacji. I kawa. I czas ładowania, który wykorzystaliśmy na rozwiązanie problemu braku Internetu.
Kluczowym elementem było złapanie sieci przez e-simy – jak to się w końcu udało (musieliśmy trochę pogmerać w ustawieniach telefonów, żeby zahulało), to dalej było z górki – postawiliśmy hotspot w telefonie, podłączyliśmy do niego Teslę i stała się magia – wszystko wróciło do normy. No prawie do normy, bo dopiero po podłączeniu auta do sieci zobaczyliśmy, że wszystkie stacje supercharger w Serbii są… darmowe. Przejrzeliśmy listę dalszych ładowarek i okazało się, że… w Bułgarii SuC również są darmowe.
W Sofii zderzyliśmy się z jeszcze innym problemem – gabarytów auta. W przypadku każdego miejsca, w którym planowaliśmy się zatrzymać, upewniałam się, że będziemy mieć do dyspozycji miejsce postojowe. Tu wybraliśmy nie hotel, a kameralny apartament, położony wśród wąskich, klimatycznych uliczek miasta. Apartament dysponował wprawdzie miejscami parkingowymi, ale – jak się okazało na miejscu – rozmiarem dopasowanymi raczej do aut segmentu B. Upchanie modelu Y tak, żeby przynajmniej nie wystawał na chodnik i nie przeszkadzał przechodniom, było wyzwaniem.
Plany przejazdowe między Sofią a Płowdiw pokrzyżowała nam… pogoda. Jeszcze popołudniu w dzień przed wyjazdem w Sofii zaczęły się opady deszczu, które z każdą godziną przybierały na intensywności. Chcieliśmy rano, jadąc do Płowdiw, wjechać jeszcze na wzgórze z wieżą telewizyjną – niestety pogoda nie poprawiła się wcale i po raz pierwszy musieliśmy zrezygnować z zaplanowanego punktu wycieczki.
Małe zaskoczenie spotkało nas także w Rumunii. Co prawda ładowarki w abonamencie EnelXWay były widoczne w aplikacji i było ich sporo, to po przekroczeniu granicy okazało się, że na terenie Rumunii nie jest uwzględniony pakiet, który mieliśmy wykupiony i który działa na terenie wszystkich pozostałych krajów, w tym Polski. Włączyłam plan Pay Per Use na Rumunię – to był warunek, żeby móc autoryzować się na ładowarce, ale aktywacja planu w EnelXWay trwała prawie 30 godzin i nie wydarzyła się do momentu, kiedy chciałam z niego skorzystać. Zamiast EnelXWay zapłaciliśmy Shellowi – ta sama ładowarka była obsługiwana przez obie aplikacje i autoryzacja przy użyciu karty Shell Recharge rozwiązała problem.
Wnioski
Na chwilę obecną podróżowanie samochodem elektrycznym nie jest wcale tak ogromnym wyzwaniem, jak się popularnie sądzi. Nie zrobiliśmy niczego niezwykłego, nie zderzyliśmy się w żadnym miejscu z takim problemem infrastrukturalnym, żeby nie móc realizować założonego planu wycieczki. Wiemy też, że sporo ludzi już teraz podróżuje po świecie – nie tylko po Europie – samochodami elektrycznymi; jeżdżą w dużo bardziej nieprzystępne infrastrukturalnie miejsca niż Bałkany czy Rumunia, czerpiąc z tego radość – chociaż według powszechnej, błędnej opinii, powinni być umęczeni wiecznym czekaniem w kolejce do ładowarki albo na ładowarce.
A to dopiero początki elektromobilności i dotykają nas ciągle jeszcze problemy wieku dziecięcego – jak choćby brak standaryzacji. Operatorzy sieci ładowarek zawierają ze sobą różne porozumienia lub nie. Ładowarek jest mnóstwo, ładowarki są praktycznie wszędzie, ale często ich operatorzy umożliwiają ładowania wyłącznie ze swoich aplikacji. Trochę tę kwestię upraszczają takie rozwiązania jak EnelXWay czy Shell Recharge, ale nadal nie są to aplikacje / karty RFID, które uruchomią każdą ładowarkę na świecie. To trochę przypomina rynek operatorów telekomunikacyjnych z przełomu wieków. Żeby móc zadzwonić z komórki i „rozsądnie” za to zapłacić – trzeba było się nakombinować – a to limit darmowych minut, a to zależy w jakiej sieci, a to połączenia tańsze tylko do wybranego numeru, o kosztach rozmów międzynarodowych czy transmisji danych za granicą nawet nie wspominając. Dziś, ponad 20 lat później, wyjeżdżam za granicę kraju i w takiej Słowacji czy Rumunii za połączenia telefoniczne czy transfer danych nie dopłacam nic. Bo rynek przez te wszystkie lata wymusił na operatorach pewną standaryzację, musieli dojść do porozumienia między sobą, żeby być w stanie dostarczać zunifikowane rozwiązanie. To daje też nadzieję, że rynek dostawców energii prędzej czy później będzie musiał podążyć w podobnym kierunku.
Epilog
W życiu nie zobaczyliśmy tak wiele, w tak wielu krajach, tak wielu miastach i tak krótkim czasie. W ciągu dwóch tygodni pokonaliśmy ponad 4100 km autem na prąd, ponad 200 km pieszo, zobaczyliśmy najciekawsze (naszym subiektywnym zdaniem oczywiście) atrakcje sześciu europejskich miast, wspięliśmy się na kilkanaście punktów widokowych, odwiedzaliśmy muzea, zamki, ogrody botaniczne, parki, winnice, oglądaliśmy charakterystyczne zabytki czy ciekawe obiekty architektoniczne. Pomiędzy miastami poruszaliśmy się głównie autostradami, ale w Rumunii sprawdziliśmy też komfort podróżowania po górskich serpentynach (tam, gdzie było to możliwe) i wiejskich, lokalnych dróżkach, na których stado owiec może więcej niż jakiś tam samochód 😉.
Wróciliśmy do domu z masą pozytywnych wrażeń i apetytem na kolejne wyprawy. Oraz konkluzją – napęd na prąd w niczym nie przeszkadza, jeśli chcemy poznawać świat z perspektywy czterech kółek. W naszym przypadku nawet bardzo pomógł wyjść ze strefy komfortu.
Autor: Renata i Paweł